wtorek, 9 czerwca 2015

COŚ COKOLWIEK

Nie wiem co tu robię, kompletnie nie wiem. Przeglądając całe shity internetu przypomniałam sobie nagle o tym, że coś tam gdzieś tam kiedyś tam pisałam i bam! I jestem. Moją życiową specjalnością jest pojawianie się i znikanie, powinnam się już do tego przyzwyczaić. Ale ale! Nie tym razem, trochę się pozmieniało, już nie trwam wiecznie w padole łez. Nie miotam się w ciągłej nienawiści do świata, nie doszukuję się wszędzie teorii spiskowych. Ba, nawet z domu wychodzę, po świecie podróżuję(tzn, ostatnio trochę mniej, ale i tak się liczy!)! I studia kończę, życie ogarniam, przyjaciół posiadam, takie rzeczy!. Świat się kończy, chyba w końcu znormalniałam. Albo po prostu wyszłam na prostą, nie wiem nawet jak to określić. Po drodze zaliczyłam parę upadków, nawracających epizodów depresji i takich tam innych, standardowych dla mnie. Ale od pewnego czasu jest dobrze, nawet bardzo dobrze. Potrafię nawet powiedzieć od kiedy, bo od czterech miesięcy. No, teraz to już nawet czterech z hakiem. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że jedna osoba może aż tak odmienić całe życie (CAŁE, ale to dosłownie C A Ł E- wcale nie przesadzam), to pewnie prychnęłabym z pogardą i tyle. No a jednak. Można? Można. Zaczęłam inaczej postrzegać świat, wierzyć w to, że nadejdzie lepsze jutro, że JEST w końcu jakaś szansa. I może jestem naiwna, kto wie? W tej chwili jednak zupełnie mnie to nie obchodzi. Bo jeżeli ceną za naiwność ma być szczęście, to ja to kupuję. I nawet na kredyt wezmę na zaś, tak na wszelki wypadek.

I tak trochę zapomniałam, jak to jest pisać o swoim życiu. Zawsze mam z tym problemy, bo nigdy wiem kiedy to mieści się w ramach dobrego smaku, a kiedy już zaczyna się ekshibicjonizm. Kompromisem więc byłoby napisanie, że dzieje się za dużo w moim życiu, aby to opisać w jednym poście. Bo się w sumie dzieje dużo, ale nie za dużo. Tak w sam raz właściwie. Jedną z najaktualniejszych spraw jest ZNOWU sesja. Uwaga, uwaga- OSTATNIA sesja. Dziesiąta z kolei, najgorsza z najgorszych. Gorsza chyba nawet od pierwszej. I wcale nie chodzi o to, że ciężka, że egzaminów dużo, że nauka i pierdoły. Nie, nie, nie. Najgorsza, bo już po prostu mi się nie chce. Od paru godzin siedzę nad stertą kartek (lekko 60 stron z jednego przedmiotu, co to dla studenta), przewracam je bezmyślnie, zakreślam dosłownie WSZYSTKO jak leci i tak to właśnie wygląda. Gdybym chociaż się przejmowała tym, że mogę nie zdać, czy coś. ALE NIIIIIIEEEEEEE, no kto by się przejmował takimi pierdołami, ważniejsze sprawy mam głowie, no przecież! Dobrze, że motyle w brzuchu i te inne bajery trafiły mnie dopiero teraz, a nie na politologii na przykład, bo już w ogóle mogłabym pomarzyć sobie o skończeniu jakichkolwiek studiów. Nie rozumiem ludzi, którzy w takim stanie potrafią ogarniać cokolwiek. Ja nie potrafię. Czuję się, jakby ktoś mi dosłownie przypierdolił patelnią w łeb. W sumie to dość śmiesznie jest opisywać ten stan, bo pewnie każdy odczuwa co innego. Mnie akurat chyba rozumu odebrało, no ale za taką cenę, to też to kupuję. Zauważyłam jeszcze jedną, dość osobliwą kwestię. Zazwyczaj w takich sytuacjach miałam szybko, nawet bardzo szybko, tendencję spadkową. A w tym przypadku nie, teraz jest zupełnie na odwrót. Im dalej w las, tym więcej drzew i te sprawy. Krótko mówiąc, moje życie stało się bardzo surrealistyczne.


Niemierzalna ilość szczęścia, tak po prostu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz